Jesteśmy również na Facebooku, X i Instagramie:

31 października 2024

Rzekoma inność. Masochizm i fetyszyzm w chłopięcej piwnicy

- recenzuje Katarzyna Szumlewicz

 

Książka „Gorset, wstyd i kocie uszka” J. Szpilki nosi podtytuł „O transpłciowości”. Nie mówi ona jednak o wszelkich przypadkach identyfikacji transpłciowej, ale o tym, jak rodzi się ona u pewnego typu chłopców i młodych mężczyzn. Książkę rozpoczyna płaczliwa inwokacja, że transkobiety są na całym świecie, w tym w Polsce, masowo zabijane i równie często odbierają sobie życie, dlatego ich znajomi spotykają się głównie w kościele na pogrzebach. Warto od razu to sprostować. W Polsce zabójstwa mężczyzn identyfikujących się jako trans mają miejsce średnio raz na dekadę, jeśli nie dwie. Także zamachy na własne życie, którymi jesteśmy jako opinia publiczna chłostani, by wymusić na nas zgodę na postulaty transaktywizmu, są w tej grupie rzadkie i wynikają głównie z rozczarowania procesem tranzycji płciowej, a nie brakiem akceptacji. Warto tytułem wprowadzenia dodać, że J. Szpilka tylko o tranzycji fantazjuje. Nie bierze żeńskich hormonów i nie ma za sobą żadnej operacji – ani usunięcia jąder, ani nawet plastycznej. W dokumentach ma wpisane rzecz jasna „mężczyzna”. Postulowana tożsamość kobieca zachodzi tu więc z dala od świata materialnego, to relacja J. Szpilki z internetem i książkami, a nie ludźmi.

Fantazje J. Szpilki mają stanowić przeciwwagę do tyleż ponurych, co wyssanych z palca historii o masowych prześladowaniach osób trans. Mają, ale nie stanowią. Opisywane w książce przygody, nazwijmy to konceptualne, są bowiem jednoznacznie przygnębiające i jeśli niosą jakieś przesłanie, to stanowi ono odwrotność tego, co jest w książce sugerowane - że można uciec od męskości identyfikując się z cechami uznanymi przez siebie (sic!) za kobiece. To, że J. Szpilka tego nie zauważa z wnętrza swojej klaustrofobicznej wizji, nie dziwi. Ale że nie zauważyło tego środowisko naukowe, wydawcy i recenzenci, wydaje się zastanawiające. W jeszcze większe zdumienie wprawia fakt, J. Szpilka realizuje bardzo solidny grant z Narodowego Centrum Nauki, poświęcony tym samym zagadnieniom, które porusza w „Gorsecie, wstydzie i kocich uszkach”. Grant ten, opiewający na 750 tysięcy złotych, został przyznany w czasie rządów Prawa i Sprawiedliwości i przeznaczony jest dla Jana Szpilki, nie żadnego niebinarnego Jot z kropką czy tym bardziej kobiety.  

Zacząć warto od opowieści o dzieciństwie i nastoletniości. J. Szpilka opisuje siebie jako „nerda”, a nawet „piwniczniaka”; bezradnego w relacjach z dziewczętami chłopca zafascynowanego grami, mangą i… pornografią. Z narracji nie wynika, kiedy Janek zaczął ją oglądać, a zwłaszcza kiedy zafascynował się jej ekstremalnymi formami. Wcześniejsze zainteresowania jednak w oczywisty sposób do niej prowadziły. W książce mamy między innymi szczegółowy opis postaci, jakie były przez niego wybierane, by za ich pomocą grać. Jak się okazuje, były to elfki o ogromnych piersiach, wylewających się z ciasnych gorsetów. Najlepiej gdy miały jeszcze obroże i wspomniane w tytule kocie uszka.  Według społeczności on-line, do której należy J. Szpilka, stanowiło to jasną wskazówkę na temat „wrodzonej” transpłciowości, a Janek był tak zwanym „jajem”, z którego miała się w przyszłości „wykluć” transkobieta. Dla mnie natomiast - jako dla osoby o wykształceniu pedagogicznym - jasne jest, że uzależnienie od internetu i zawartych w nim ekstremalnych treści prowadzi do poważnych zaburzeń psycho-seksualnych i właśnie o nich opowiada książka J. Szpilki. Dodajmy, że nie jest to bynajmniej historia niezwykła. Takich chłopców jest niestety wielu, tylko nienawidzą oni kobiet, a nie się z nimi utożsamiają. Prześledzenie co J. Szpilka uważa za kobiecość pokazuje, że właściwie na jedno wychodzi.  

Najbardziej upiorny fragment książki, który zarazem ją promował, poświęcony jest filmowi porno, zawierającemu torturowanie kobiety wstrząsami elektrycznymi. J. Szpilka z lubością go omawia, nazywając „odurzającym obrazem”. Tak go opisuje: „na ziarnistym, ciemnym nagraniu widać ciało białej kobiety, przykręcone do metalowej ramy w kształcie krzesła. Stalowe kajdany trzymają jej nogi szeroko rozwarte, podczas gdy pęki kabli biegną od elektrod przymocowanych do jej piersi i miedzianego dilda między jej nogami do stojących na pobliskim stoliku konsoli i laptopa. Na ścianie obok niej projektor wyświetla zielonkawe okno internetowego czatu. (…) Przy laptopie i kontrolkach elektrod stoi łysiejący mężczyzna ubrany w wymięty sweter. Jest wesoły, rozmawia z widzami, którzy na czacie zadają kobiecie pytania. Kiedy jej odpowiedzi im się nie podobają, uruchamiany jest prąd. Reakcją są jęki i płacz. Ból tłumi jej głos. Mniej więcej w połowie nagrania mężczyzna zwraca się do kamery i stwierdza «Nie jesteśmy już zainteresowani dojeniem jej, tylko jej cierpieniem»”. Dzięki temu opisowi wiemy, choć wcale nie pragnęliśmy tej wiedzy, do czego masturbuje się J. Szpilka. Co jednak gorsze, oplata to swoją interpretacją, według której oglądanie tego typu treści stanowi dla transkobiet rodzaj… emancypacji. 

Jak to możliwe? Otóż, w odróżnieniu od piwnicznych chłopców, zwanych pogardliwie incelami, którzy także masturbują się do tego typu fabuł, gdyż zarazem pragną, jak i nienawidzą kobiet, J. Szpilka utożsamia się nie z torturującymi, ale z torturowaną. Uznaje przy tym, że doświadczenie przemocy seksualnej jest równoznaczne z samym… byciem kobietą. „Udowadnianie” tego nonsensu zaczyna od pytania, czy występujące w takich filmach kobiety były nimi wcześniej, czy to dopiero w wyniku cierpienia się nimi stawały? Odpowiedź zawarta w książce - i nie jest to żart! - brzmi, że „osoby stają się kobietami (..) poprzez uprzedmiotowienie” (s. 107), a „pragnienie bycia bezwolnym przedmiotem pożądania i bycia kobietą stanowi jedno i to samo” (s. 93). Takich cytatów znajdziemy tu jeszcze wiele, mam jednak nadzieję, że te dwa wystarczą. Jeśli ekstremalna przemoc wobec kobiet podniecałaby tylko męskich sadystów, byłaby dla J. Szpili czymś godnym potępienia. Ale skoro można podłożyć pod nią własne – zresztą także typowo męskie – masochistyczne wyobrażenie o stawaniu się kobietą, nagle okazuje się ona czymś „subwersywnym”, czyli ze wszech miar pożądanym. 

Fascynacją komplementarną wobec wyżej opisanych brutalnych obrazów są fabuły, w których przemocy seksualnej poddawany jest mężczyzna, a najlepiej chłopiec. Znane są one jako sissy porn, a ich treść stanowi coś, co określane jest przez J. Szpilkę jako „przymusowa feminizacja”. Umieszczam to określenie w cudzysłowie, ponieważ tylko w mizoginicznej wyobraźni przemoc seksualna wobec mężczyzn, taka jak gwałt czy kastracja, może być kojarzona z ich „ukobieceniem”. J. Szpilka jednak przyjmuje w całości to zrównanie i przez dużą część książki się nim delektuje. W końcu podniecanie się kastracją dokonywaną wbrew woli kastrowanego świadczy o potrzebie kastracji nieprzymusowej, dokonywanej w ramach tranzycji (zwanej wtedy orchidektomią, choć chodzi o ten sam proces). A przecież tranzycja nie może być czymś szkodliwym!

A jak nie kastracja i nie gwałt, to chociaż przebieranie chłopca lub mężczyzny siłą w gorset. Tak J. Szpilka opisuje drogę swojej fantazji, w której dopełnieniem masochizmu okazuje się fetyszyzm: „Lęk wzbudzany przez kastrujący nóż stanowi wyzwanie. Przezwyciężenie go jest konieczne, jeśli próbuje się opisać erotykę orchidektomii, a nieco szerzej – jeśli chce się oddać sprawiedliwość technikom tranzycji, w całej ich pociągającej, przerażającej zdolności do przekształcania ciał. I nie mam tutaj na myśli tylko szerokiego repertuaru chirurgicznych interwencji. To, co osiąga skalpel, mogą również zapewnić fiszbin, aksamit i długa tradycja odbierania kobietom tchu” (82). 

J. Szpilka powtarza to potem wielokrotnie, usilnie starając się przekonać siebie i nas, że to nie tylko fantazja. Gorset naprawdę czyni kobietą! Nie szkodzi, że logicznie to absurd: mężczyzna w gorsecie jest tak samo mężczyzną, jak bez niego, podobnie mężczyzna zgwałcony czy wykastrowany nie zmienia płci. Jak czytamy, „gorset – metonimia kobiecości będącej formą ucieleśnionej patriarchalnej opresji – jest jedną z technik tranzycji. Za jego pomocą ciała przekształcane są w ciała kobiet – nie dlatego, że wcześniej nimi nie były, tylko dlatego, że kobiecość jest czymś więcej, niż tylko przypadkiem urodzenia się z takim a nie innym zestawem widocznych cech płciowych. Talia staje się wąska, oddech płytki, możliwości ruchu zostają ograniczone; oto powstaje słaba płeć”. 

Kobiety czytające ten tekst, czy zostałyście przekonane, że podniecanie się sissy porn i torturowaniem kobiet świadczy niezbicie o czyjejś kobiecości? Zwłaszcza że są to fantazje, które jeśli w ogóle występują u kobiet, to niezwykle rzadko. To w męskiej perwersyjnej wyobraźni wszystko istnieje dla przyjemności fantazjującego podmiotu. Nawet feminizm, który mógłby skrytykować to podejście, stanowi dla J. Szpilki jedynie kolejną okazję, by nurzać się w fantazjach o własnym upokorzeniu (jako kobiety). W tym celu oczywiście zniekształca doktrynę feministyczną. Żartuje, że feminizm (zwany „okrutnym”) to domina, karcącą transkobietę za wyuzdaną uległość, „zdzirowatość”, słowem – nadmierną „kobiecość”. Jak ktoś nie wierzy, oto cytat. Feminizm według J. Szpilki „wcale nie podważa naszej kobiecości, przeciwnie, w perwersyjny sposób ją afirmuje: grzeszymy jej nadmiarem. Przyjemność podporządkowania się tej teorii jest głęboko masochistyczna – czyli nierozłącznie związana z upokarzającą satysfakcją, że jest się kobietą, ale nie tak, jak się nią być powinno. A to ma zaskakująco wiele wspólnego z fantazją o byciu nadzianą na miedziane dildo i rażoną prądem” (115). Czytając tego typu fragmenty zastanawiam się nad „feministkami”, które wypromowały J. Szpilkę – bo przecież ta „kariera” to dzieło kobiet. 

Jak pewnie zauważyliście, używam w niniejszym tekście formy neutralnej rodzajowo. Nie oznacza to, że nie wiem, jaką ma płeć i z jakiej pozycji wypowiada się J. Szpilka. To płeć męska i męski punkt widzenia. A ponieważ to wiem, moja pozbawiona empatii recenzja nie miałaby szansy ukazać się w Dwutygodniku, Szumie czy dodatku do Gazety Wyborczej poświęconym książkom. Nie skarżę się na tę izolację, gdyż dała mi ona bardzo wiele poznawczo. Dzięki niej wiem, że feminizm, ten prawdziwy, a nie modna na salonach podróbka, to nie domina grożąca palcem, ale trzeźwa ciotka, może wręcz nauczycielka, która zwraca uwagę na opłakane skutki uzależnienia od internetowej pornografii u chłopców. Książka J. Szpilki, na równi z arcydziełami mistrzów Red Pillu o uprzywilejowaniu wrednych kobiet, to najlepszy dowód, że należy wykurzyć chłopców z ich piwnic na świeże powietrze. Niewątpliwie nazwą to okrucieństwem, ale dzięki J. Szpilce wiemy, iż okrucieństwo (to prawdziwe) stanowi dla nich nie lada atrakcję.