Jesteśmy również na Facebooku, X i Instagramie:
- tłumaczenie eseju "Prawda o autogynofilii" z książki Helen Joyce „Trans: When Ideology Meets Reality”
To był moment olśnienia, jak wspomina Ray Blanchard. W połowie lat 80-tych pracował jako psycholog kliniczny w Instytucie Psychiatrycznym Clarke w Toronto, usiłując zrozumieć co skłania dysforycznych mężczyzn do szukania pomocy w hormonach płciowych i operacjach. Aż do momentu, w którym poznał „Philipa”, którego przypadek sprawił, iż ujrzał wszystko w nowym i jaśniejszym świetle.
Zrozumienie tego momentu olśnienia wymaga przyjrzenia się bliżej wcześniejszym klinicznym obserwacjom. Niezależnie od wszystkich, ugrzecznionych relacji medialnych i wspomnień, zawsze rozumiano identyfikację z płcią przeciwną jako silnie powiązaną z seksualnym pożądaniem, objawiającą się inaczej w zależności od orientacji psychoseksualnej. „Nigdy w ciągu XX stulecia nie zastanawiano się nad tym, czy w ogóle istnieją różne typy transseksualistów” – mówi Blanchard. „Otwartym pytaniem pozostawało jedynie, jak najlepiej te typy sklasyfikować”.
Blanchard na początku swojej pracy utworzył dwie obszerne grupy: do jednej należeli androfilni mężczyźni, reszta do drugiej. Pierwsza grupa stanowiła mniejszość – należeli do niej „zniewieściali chłopcy” upierający się, że chcą być dziewczynkami, okazujący dużo kobiecości w sposobie bycia i zainteresowaniach. Reszta była tak od nich różna, jak i zróżnicowana między sobą. Wielu z tych mężczyzn miało żony i dzieci, konwencjonalne dla męskości zawody oraz hobby. Niektórzy z nich zgłaszali fantazje w trakcie stosunków seksualnych o byciu kobietami, a także o byciu penetrowanymi przez swoje partnerki, funkcjonujące w tych fantazjach jako mężczyźni. Lub też o tym, że ich partnerki są lesbijkami. Niektórzy określali się mianem biseksualnych lub aseksualnych – pozbawionych w ogóle popędu płciowego. Obserwatorowi ich zachowań i motywacji nie było łatwo zrozumieć, dlaczego szukają oni społecznej akceptacji w roli kobiet, ani co mają na myśli mówiąc, iż „w środku czują się kobietami”.
Jedynym transseksualnym doświadczeniem raportowanym przez wielu był erotyczny transwestytyzm, fetysz typowy dla heteroseksualnych mężczyzn. Przeprowadzone w Szwecji w 2005 roku badanie wykazało, że 2,8% mężczyzn doznaje seksualnego pobudzenia w odpowiedzi na cross-dressing. W przypadku niektórych z nich to pobudzenie jest wystarczająco silne oraz na tyle kluczowe dla ich życia seksualnego, aby konstytuowało parafilię – atypowe, skrajne zainteresowanie, które można zaklasyfikować jako zaburzenie, o ile jest źródeł poważnych problemów lub cierpienia. „Szukałem pomostu – mówi Blanchard, – dla używania kobiecych ubrań w formie impulsu do masturbacji oraz pragnienia bycia kobietą”.
Wtedy właśnie poznał „Philipa”. 38-letni magister zarządzania w biznesie cierpiał na dysforię płciową wystarczająco poważną, by prowadziła do epizodów depresji. Wspominał, jak jako sześciolatek wrzucił monetę do studni z pragnieniem zamienienia się w dziewczynkę. Miał doświadczenia seksualne z kobietami i w trakcie seksu z nimi siebie także wyobrażał sobie jako kobietę. Masturbując się, wyobrażał sobie swoje nagie ciało jako ciało kobiety, skupiając się na piersiach, waginie, miękkiej skórze. Czasem wyobrażał sobie, jak mężczyzna penetruje waginę.
Philip deklarował, że jako dziecko doświadczył jednego epizodu cross-dressingu, co nigdy później się nie powtórzyło, ponieważ nie dostarczało mu żadnych wrażeń. Jego gotowość dzielenia się seksualnymi fantazjami uwiarygodniała jego słowa i było mało prawdopodobne, aby coś ukrywał. Tu właśnie pojawia się moment olśnienia Blancharda: „Oto miałem przed sobą przypadek tego, co zawsze dotychczas zwano transwestytyzmem, jednak nie było w nim miejsca na ubrania”. Ubrania kobiet nie były więc prawdziwym obiektem uczuć takiego mężczyzny, konkludował, a raczej ubrania te były środkiem, dzięki któremu mężczyzna mógł tchnąć życie w obiekt – czyli w samego siebie w kobiecej formie. Blanchard posiłkował się greką, tworząc nazwę dla tego seksualnego pragnienia: „autogynofilia”, co oznacza miłość do siebie jako kobiety.
Zrozumienie życiowych historii oraz motywacji tych nowo zidentyfikowanych „autogynofilów” nastręczało szeregu drażliwych problemów. Ponieważ nie zdradzali oznak dysforii płciowej czy cross-dressingu jako dzieci, badania prospektywne, jak to prowadzone przez Richarda Greena, nie wchodziły w grę. Aby jeszcze bardziej skomplikować sprawę, mniej więcej właśnie wtedy zajmujący się identyfikacją płciową specjaliści zaczęli się orientować, że ich pacjenci z rozmysłem ich oszukują. Powstała nieformalna sieć, gdzie transseksualiści po operacji korekty płci doradzali tym przedoperacyjnym co należy mówić, aby dostać zgodę na operację: że najwcześniejsze wspomnienie z dzieciństwa zawierało w sobie świadomość, że jest się tak naprawdę dziewczynką, i że od tamtej pory była to niekwestionowana wewnętrzna prawda o sobie.
Pacjenci kłamali także w związku ze swoimi seksualnymi doświadczeniami oraz pragnieniami. Lekarze wielu klinik (choć akurat nie kliniki Clarke) jedynie androfilnych mężczyzn uznawali za odpowiednich kandydatów do operacji: w homofobicznym świecie zmiana geja w heteroseksualną (trans) kobietę zdawała się mieć sens. Pacjent seksualnie zainteresowany kobietami mógł więc tego nie ujawniać. Z drugiej strony, zbyt duże deklarowane zainteresowanie mężczyznami mogło delikwenta odsyłać z kwitkiem jako ewidentnego pogubionego homoseksualistę. Ten klincz mógł niektórych prowadzić do zaprzeczania zainteresowaniu seksem w ogóle. Kolejnym powodem mógł być fakt, iż mężczyźni pożądający dla siebie kobiecego ciała powszechnie uznawali swoje męskie genitalia za odpychające, stając się biegli w usuwaniu ze świadomości wszelkich śladów fizycznego podniecenia.
Aby dowiedzieć się prawdy o autogynofilii mimo tych przeszkód, Blanchard zastosował dwie techniki. Jedną z nich była fallometria, podczas której miernik śledził nabrzmienie członka. Pacjenci słuchali historii o prezentowaniu się jako kobiety – specjalnie bardzo nudnych, aby nie pobudziły nikogo, kto nie żywiłby erotycznego zainteresowania cross-dressingiem. (Oto próbka: „Nakładasz swój cień do powiek, tusz do rzęs, szminkę”). Większość mężczyzn z drugiej grupy Blancharda, którzy zaprzeczali erotycznemu zainteresowaniu cross-dressingiem okazałą się pobudzona. Drugą techniką był kwestionariusz skonstruowany tak, aby zapewniać społecznie akceptowane motywacje w odpowiedzi na zmierzone wartości. Pacjenci zaprzeczający erotycznemu cross-dressingowi lub twierdzący, że są biseksualni/aseksualni wypadali w nich lepiej co sugerowało, że z większym prawdopodobieństwem mówią to, co chcą usłyszeć lekarze.
Koniec końców, Blanchard nie widział powodu, aby rewidować swoje pierwsze zgrubne rozróżnienie na androfilnych mężczyzn i resztę. Mężczyźni opisujący się jako biseksualiści z drugiej grupy, wnioskował, byli autogynofilami, których pociągały kobiety, którzy jednak pragnęli także mężczyzn dla walidacji ich kobiecych tożsamości. Ci opisujący się jako aseksualni skrywali swoje pragnienia, być może nawet przed sobą. Jego późniejsze rozróżnienie pomiędzy grupami autogynofili stało się dokładniejsze, bazując na charakterze ich fantazji. Jeśli te były ukierunkowane na ubrania, mężczyzna mógł koniec końców być zadowolony nawet bez tranzycji. W przypadku ukierunkowania na ciało, szczególnie wyimaginowane kobiece genitalia, bardziej prawdopodobna była poważna dysforia i mniej prawdopodobne obycie się bez operacji.
Nic z tego, nad czym pracował Blanchard nie miało na celu utrudniania komukolwiek tranzycji. Chciał zrozumieć pacjentów kliniki oraz pomóc im w podejmowaniu decyzji. Wielu żywiło sprzeczne uczucia, martwiąc się żonami, dziećmi oraz karierami. Ponadto, autogynofilne pragnienia wydawały się konkurować w nich z tymi heteroseksualnymi, a także częściowo ulegać zakamuflowaniu za sprawą nowego partnera. Mężczyzna fantazjujący o byciu kobietą jako nastolatek mógł zakochać się, dojść do wniosku, iż fantazje były tylko fazą, ożenić się – aby powróciły one lata później. Gdyby znaczenie takich uporczywych fantazji o posiadaniu kobiecych genitaliów było szerzej znane, mniej osób zawierałoby nieszczęśliwe, choć w dobrej wierze zawarte, małżeństwa, zakończone mężowską tranzycją.
W latach 80-tych i 90-tych, kiedy Blanchard prowadził swoje badania, liczba pacjentów odwiedzających kliniki tożsamości płciowej była minimalna. Jedyną oferowaną formą leczenia była fizyczna tranzycja: estrogen i waginoplastyka dla mężczyzn, testosteron i mastektomia, czasem falloplastyka (ryzykowna i skomplikowana operacja, w czasie której wykrawa się pas ciała z przedramienia lub uda i formuje w kształt neo-członka) dla kobiet. Długie okresy oczekiwania były codziennością. Gdy pacjenci w końcu się pojawiali, ich osobiste kryzysy, które kierowały ich kroki w stronę kliniki były już przeszłością. Centralnym zagadnieniem udzielania im pomocy było upewnienie się, iż w pełni rozumieją cel stojący za kastracją i przemodelowaniem ciała. Musieli się skonfrontować z trudnym pytaniem: czy ich pragnienie tranzycji jest wystarczająco silne?
W efekcie panowała surowa selekcja. W klinice Clarke cztery piąte pacjentów porzucało myśl o tranzycji przed operacją. Niektórzy nie pojawiali się na pierwszej umówionej wizycie. Niektórzy nigdy po niej nie wracali, dochodząc zapewne do wniosku, że życie z dysforią jest lepsze, niż kontynuowanie medycznej ścieżki. Nawet potem, skierowanie na operację zależało od „testu prawdziwego życia” – zmiany imienia, zaimków, ubrań, utrzymywania wizerunku przeciwnej płci przez dwa lata. Zaskakująca liczba pacjentów pojawiała się na dorocznych kontrolach, jednak nigdy nie podjęła tej próby. Klinicyści mogli się spodziewać, iż osoby trzymające się mimo wszystkich tych przeszkód, swojej decyzji o operacji nie będą żałować. I faktycznie, badania prowadzone w Clarke, oraz innych klinikach o podobnych regułach, wskazywały, że niemal nikt nie żałował, większość po operacji czuła się szczęśliwsza.
Klinika zwracała się wprost do pracodawców, prosząc o zrozumienie i elastyczność w czasie próby prawdziwego życia, w związku z kwestiami, jakich przestrzeni pacjent powinien używać. Po operacji, sądzono, używane będą te przeznaczone dla przybranej płci. Powierzchownie, ciała takich osób były teraz zbliżone kształtem, a co do ryzyka przemocy seksualnej związanego z wprowadzaniem mężczyzn do przestrzeni kobiet – męskie organy płciowe zostały przecież usunięte.
Decyzje tego rodzaju były podejmowane przez klinicystów ad hoc, prawdopodobnie bez dogłębnego zastanawiania się nad możliwymi wariantami i z pewnością bez pytania o zdanie kobiet, których część mogła postrzegać to jako niepożądane naruszenie ich granic. Główną przesłanką ku temu pozostawał fakt, jak skrajnie rzadkim zjawiskiem był transseksualizm, nie spotykano też na tamtym etapie sugestii, by nieoperowani transseksualni mężczyźni mieli prawo obnażania się w przestrzeniach przeznaczonych dla kobiet i dziewcząt, czego później zaczęli domagać się transaktywiści. „Te anomalie nie były rezultatem dogłębnego poszukiwania prawdy o własnej duszy” – mówi Blanchard, „Nie było potrzeby dopasowywania ich do każdego możliwego filozoficznego i etycznego systemu przekonań. I kiedy myślę o pacjentach, których wtedy kwalifikowaliśmy do operacji, to nie sądzę by chcieli udawać się do kobiecej łazienki i pokazywać komukolwiek, że mają penisa”.
Blanchard publikował w specjalistycznych pismach dla publiczności kilkuset seksuologów i seksuolożek. Jednak jego typologia nie miała gnić w akademickich archiwach. W latach 90-tych oraz dwutysięcznych znalazła dwóch popularnych kontynuatorów. To, co stało się potem było wczesnym ostrzeżeniem powstającej ideologii tożsamości płciowej, w ramach której „transpłciowość” jest tożsamością polityczną, rozumianą jako całkowicie oddzielona od seksualności, zaś wszelka wzmianka o autogynofilii pozostaje tabu.
Pierwszym z tych popularyzatorów była Ann Lawrence, transkobieta, która natrafiła na prace Blancharda około 1994 roku, w wieku 44 lat i u progu własnej tranzycji. Będąc lekarzem medycyny, czytała wszystko co tylko mogła znaleźć o transseksualizmie, jednak mało co rezonowało z jej własnymi doświadczeniami. Tymczasem, w opisie autogynofilii wstrząśnięta rozpoznała siebie.
„Gdyby mnie spytać, czy jestem w środku kobietą, odpowiedziałabym: nie sądzę” – twierdzi. “To, co wiedziałam od zawsze, to że chcę mieć ciało kobiety. Nienawidziłam penisa oraz erekcji, to właśnie chciałam zmienić”.
Lawrence chciała poddać się tranzycji od okresu nastoletniości. Wspomina, jak siedziała w swojej sypialni w akademiku z nożem w ręku, rozważając samokastrację. Od tranzycji powstrzymywała ją jednak myśl o tym, że nie będzie wystarczająco przekonująca jako kobieta. W progu piątej dekady życia zaczęła się jednak spotykać z Marshą Botzer, transkobietą praktykującą jako terapeutka tożsamości płciowej w Seattle, która upewniła ją, że jest w stanie osiągnąć dobry passing. Jeśli w ogóle była o niej mowa, koncepcja autogynofilii była formą „delegitymizacji w oczach krytycznych osób”, wspomina. Ponadto, teoria Blancharda sprawiła, iż ujrzała własne zamierzenia w bardziej złożonym świetle, choć ostatecznie zdecydowała się i tak za nimi podążyć. „Sprawiła ona, iż uświadomiłam sobie, jak bezczelną rzecz zamierzałam zrobić – przebudować całe swoje życie wokół parafilii, świadomie i z rozwagą”.
W 1998 roku Lawrence opublikowała esej o autogynofilii na swojej stronie internetowej, zatytułowany „Men Trapped in Men’s Bodies” („Mężczyźni uwięzieni w ciałach mężczyzn”), w formie riposty do obowiązującego sloganu twierdzącego, że transseksualiści są kobietami uwięzionymi w ciałach mężczyzn. Następnie poprosiła o anonimowe, bezpośrednie świadectwa innych autogynofilów i w 2011 roku opublikowała analizę, na którą składało się ich kilkaset w książce o tym samym tytule.
Seksualne gusta, których się nie podziela są z pewnością zagadnieniem trudnym do zrozumienia. Jednak autogynofilia jest nim w sposób szczególny, ponieważ jest rzadka i jeszcze rzadziej omawiana. Lawrence odsłania tu sekretny świat. Mówi o „bólu, frustracji i braku zrozumienia”, jakie autogynofile odczuwają nie posiadając pożądanych przez siebie ciał. Wiele z ich fantazji ma charakter wybitnie seksualny, nawet jeśli nietypowy – przykładowo, wyobrażenia o penetracji nieistniejącej waginy podczas wkładania sobie przedmiotów do odbytu. Niemal wszystko, co kodowane jako kobiece lub przynależne do kobiet, pisze, może prowadzić do „intensywnego, kłopotliwego, wywołującego wstyd erotycznego pobudzenia, które zdaje się jednocześnie ożywiać i dyskredytować pragnienie autogynofila, aby posiadać kobiece ciało”. Jej informatorzy wymieniają erotyczne fantazje o pchaniu dziecięcego wózka, dołączaniu do kółka robótek ręcznych, byciu nazywanymi „panią”, robieniu konkursów na balony z gumy do żucia z dziewczynkami, noszeniu klipsów, braniu antykoncepcji hormonalnej, robieniu sobie cytologii, i tak dalej.
Lawrence rozważa mechanizm, poprzez jaki te skierowane do wewnątrz pragnienia wywołują w efekcie transseksualną tożsamość. Kreśli analogię wedle której przeciętny heteroseksualny mężczyzna nie tylko pożąda kobiety i seksu z nią, ale żywi też do swojej ukochanej romantyczne uczucia i tworzy z nią więź. Autogynofile, uważa, nie tyle pożądają tej wewnętrznej kobiety, co są oni „mężczyznami, którzy kochają kobiety i chcą być tym, co kochają”. Cross-dressing często traci na intensywności seksualnego nacechowania z czasem, stając się czymś wygodnym i odprężającym, jak szczęśliwie żonaty mężczyzna nie jest już tak podniecony obecnością żony, jednak pozostaje głęboko do niej przywiązany.
Krytycy odrzucający teorie Blancharda uważają, że on, jak i sama Lawrence, fundamentalnie źle rozumieją naturę i znaczenie autogynofilnych fantazji. Argumentują, że fantazje te pozostają naturalne, jako że wszystkie kobiety odczuwają seksualność w stosunku do własnej kobiecości, w którym to przypadku autogynofilia jest dodatkowym dowodem na to, że dany mężczyzna jest tak naprawdę kobietą. Lub, alternatywnie, że fantazje te są mechanizmem radzenia sobie z byciem urodzonym w złym ciele, czemu kres położy w takim wypadku tranzycja. Czy ci krytycy mogą mieć rację?
To prawda, że kobieta może czuć się pobudzona skupiając się na własnym ciele lub ubraniu – przykładowo, zakładając koronkową bieliznę, wyciętą sukienkę. Fantazje autogynofilów są jednak innej natury. Sposób, w jaki oznaczają kobiety w swoich wyobrażeniach ma „fetyszystyczny posmak”, „jakościowo inny od pozornie podobnych ideacji biologicznych kobiet”, pisze Blanchard. Przykładowo, zgłaszają pobudzenie seksualne poprzez sam fakt zakładania codziennych kobiecych ubrań. Biologiczne kobiety nie uważają ubierania się do pracy za orgazmiczne przeżycie.
Byłoby także naturalne, gdyby ktoś posiadający ciało niepasujące do tożsamości płciowej, fantazjował o tym właściwym ciele. Jednak jeśli tożsamość płciowa nie ma korzeni w seksualności, w takim wypadku nie istnieje powód, dla którego fantazje te miałyby mieć erotyczny charakter. Fantazje te utrzymują się także po tranzycji, dokładając się do wniosku, że konstytuują parafilię, raczej niż mechanizm radzenia sobie z dysforią. Ponadto, autogynofile erotyzują często aspekty kobiecości, za którymi nie przepadają same kobiety, takie jak menstruacja, badania ginekologiczne, doświadczanie seksizmu, noszenie niewygodnych ubrań. „Siłowa feminizacja” – zmuszanie mężczyzny do brania hormonów płciowych lub poddania się operacji korekty płci – stanowi klamrę dla całej transseksualnej erotyki. Spora część rozmówców Lawrence deklarowała, że bycie kobietą byłoby dla nich degradujące i właśnie dlatego uznają je za podniecające. „Doświadczanie codziennego upokorzenia i degradacji bycia kobietą, zmuszenie do noszenia kobiecych ubrań i szminki wydaje mi się wyjątkowo atrakcyjne”, pisze jeden z nich.
Drugą z osób przedstawiających wnioski Blancharda szerszej publiczności był Michael Bailey, seksuolog z Northwestern University w Chicago. Jego książka z 2003 roku „The Man Who Would Be Queen” ilustruje typologię Blancharda z pomocą portretów dwóch transkobiet o pseudonimach „Juanita” i „Cher”. Książka stanowi zajmujący i swobodny wywód na temat przyczyn homoseksualności oraz erotycznego cross-dressingu, nie waha się przed wiązaniem męskiego transseksualizmu z obiema tymi kategoriami.
Bailey uważa, że Juanita, jego przykład typu androfilnego, jest całkiem piękna. Stwierdza nawet, iż wielu transseksualistów, z którymi przeprowadzał wywiady było dla niego bardziej atrakcyjnych, niż są przeciętnie biologiczne kobiety. Życzliwie pisze też o Cher, ekscentrycznej i utalentowanej artystycznie, którą identyfikuje jako autogynofila, choć ona gwałtownie przeciw temu protestuje. Opowiada Baileyowi o „robocie-mężczyźnie”, którego Chuck (imię Cher sprzed tranzycji) skonstruował dla odegrania fantazji o penetracji waginalnej. Robot miał penisa zrobionego z dildo oraz ramię, którym można było poruszać tak, by dotykało jego pleców. Spojrzenie w lustro umieszczone na suficie umożliwiało Chuckowi obserwowanie symulacji heteroseksualnego seksu, gdy robot penetrował go, przebranego w sukienkę, analnie.
Bailey wiedział, że jego książkę będą krytykować aktywiści niepochlebnie oceniający typologię Blancharda. Jednak finalne stężenie jadu i agresji zaszokowało go – jak i Blancharda, który zaczął nawet odczuwać „poczucie winy ocalonego” widząc Baileya jako obiekt najgorszych ataków, oraz czując przerażenie diatrybami, jakie zaczęły pojawiać się w sieci na temat samego Blancharda. „Tego rodzaju wrząca nienawiść przypomniała mi o czasach dzieciństwa w wiejskiej społeczności”, mówi. „Natrafiało się czasem na gnijące, śmierdzące ciało jakiegoś nieżywego zwierzęcia co można było odczuć wprost jak fizyczny cios”.
Uniwersytet Baileya otrzymał skargi sugerujące, iż sprzeniewierzył się on naukowym rygorom oraz etyce prowadzenia badań, sypiając z jedną z osób, które opisywał oraz biorąc pieniądze za pisanie listów polecających będących częścią skierowania do medycznej tranzycji – co mogło kosztować go posadę, gdyby okazało się prawdą. Stanowy urząd nadzorczy otrzymał donos, iż praktykuje on psychologię bez niezbędnej licencji. Pojawiły się plotki o tym, że opuścił rodzinę oraz ma problemy z piciem. Jego książka została nominowana do „Lammy”, nagrody za treści afirmujące i zgłębiające zagadnienia LGBT. Po protestach nominację tę wycofano.
Targetowano także rodzinę Baileya. Andrea James, transkobieta pracująca jako rzeczniczka konsumencka w Los Angeles, opublikowała w sieci zdjęcia jego dzieci z podpisem: „Są dwa typy dzieci w gospodarstwie domowym Baileya. Te, które już były sodomizowane przez ojca i te, które jeszcze nie”, dodając pytanie, czy jego mała córka jest „odczuwającym głód kutasa ekshibicjonistą, czy fetyszystą onanizującym się do tej myśli”.
„Sytuacja ewoluowała od kłopotliwej, przez niepokojącą, do przerażającej” – mówi Bailey. „Wiedziałem, że niektórym ludziom nie podobają się idee, o których piszę, nie miałem jednak pojęcia, w jakie obłąkanie mogą wpaść ci ludzie, ani też w jak skoordynowany sposób będą postępować. Sytuacja przeszła od przerażającej przeszła do poniżającej. Temat był w ogólnokrajowych wiadomościach, obfitując we wszelkiego rodzaju oskarżenia, od okłamywania osób, które były obiektem moich badań do sypiania z nimi”.
Blanchard i Lawrence na jakiś czas usunęli się z pola widzenia, przeczekując burzę. Obecnie, formalnie emerytowany, choć wciąż publikujący Blanchard twierdzi, iż ataki na niego sprawiają, że czuje się „całkiem wesoło”, choć te na Baileya były dla niego „traumatyczne przez ich przeniesienie”. Lawrence także odeszła na emeryturę, choć rozważa powrót do popularyzowania swoich poglądów przed szerszą publicznością, być może pisząc autogynofilną erotykę.
Kampania oszczerstw przeciw Baileyowi mogła się udać, gdyby nie Alice Dreger, bioetyczka i historyczka medycyny, poruszająca się w podobnych co on zawodowych kręgach. Pogłoski były tak liczne i tak rozpowszechnione, iż na początku sądziła, iż muszą zawierać ziarno prawdy. Po spotkaniu się z Baileyem, kiedy to dowiedziała się o atakach na jego rodzinę zdecydowała, że chce mieć pewność. W eseju opublikowanym w czasopiśmie Archives of Sexual Behavior obaliła je wszystkie, używając jako dowodów emaili oraz ponad stu wywiadów. Rozszerzony materiał ukazał się też w 2015 roku w przynoszącej jej uznanie książce „Galileo’s Middle Finger”.
Baileya zaatakowano za nagłaśnianie koncepcji, które transaktywiści chcieli pogrzebać – do takiego wniosku dochodzi Dreger. Celem było „podważenie reputacji Baileya, zatrzymanie i odwrócenie wszelkich pozytywnych reakcji na jego książkę oraz unieszczęśliwienie go osobiście tak bardzo, jak to tylko możliwe”. Wykazała, że trzy transkobiety zaaranżowały całą nagonkę: Andrea James, informatyczka Lynn Conway oraz ekonomistka Deirdre McCloskey. Uderzające było, że jedna z nich uprzednio przyznała się do autogynofilii, zaś inna opisała w swojej autobiografii coś co, bardzo mocno brzmiało jak właśnie ona. W emailu napisanym do Lawrence w 1998 roku James chwaliła esej „Men Trapped in Men’s Bodies”, opisując spostrzeżenia Blancharda jako „faktycznie uzasadnione, nawet błyskotliwe” oraz pisała, że rozpoznaje autogynofilne skłonności w sobie. W autobiografii McCloskey „Crossing” pisze ona o swoim nastoletnim ja, Donaldzie, doświadczającym „wzmożenia seksualnej przyjemności” podczas zakładania bielizny swojej matki oraz włamującym się do domów sąsiadów w poszukiwaniu dziewczęcych ubrań. Opisuje także swoje upodobanie do autogynofilnej pornografii: „Są dwa rodzaje magazynów dla cross-dresserów, te przedstawiające mężczyzn w sukienkach z widocznymi miejscami intymnymi oraz te, gdzie pozostają one niewidoczne. [Donald] nigdy nie mógł podniecić się z pomocą tych widocznych. Jego fantazje były o całkowitym przeobrażeniu…”.
Jednak obecnie jakakolwiek autorefleksja wyleciała przez okno. Bycie transpłciowym miało być rozumiane oraz pozostać kwestią tożsamości, nie seksualności; Blanchard, Bailey i Lawrence przeciwstawiali się czczonej obecnie narracji, a wszyscy musieli się wobec tego określić, wziąć stronę w konflikcie.
Częściowo stało się tak z powodu „Wielkiego Przbudzenia” (“Grand Awokening”) – określenie to ukute zostało przez dziennikarza Matthew Yglesiasa jako skrót myślowy odnoszący się do przesunięcia w amerykańskiej lewicy w stronę polityk opartych na tożsamości. Aktywiści zaczęli oceniać ludzi i idee nie w oparciu o dowody, mówi Bailey, lecz w odniesieniu do szczególnie pojmowanego wyobrażenia o sprawiedliwości społecznej. Według ich sposobu myślenia „gender” jest polityczną tożsamością – wrodzoną cechą, która nie ma nic wspólnego z seksualnością. W ciągu kilku poprzednich lat zadawał do lektury swoim studentom artykuł, który napisał wspólnie z Blanchardem, zatytułowany „Dysforia płciowa nie jest jedną rzeczą”. Studenci i studentki zazwyczaj przyjmują tę lekturę jako denerwującą, a nawet wprawiającą ich w złość, ponieważ zaprzecza kultywowanym przez nich przekonaniom.
Obecnie, odwoływanie się do autogynofilii z jakiegokolwiek innego powodu, niż by zaprzeczyć jej istnieniu prowokuje gniew większy, niż jakikolwiek inny z grzechów przeciw „byciu woke”. Blanchard sądzi, iż dzieje się tak dlatego, iż kategoria ta komplikuje „sprzedawanie” transseksualizmu. Jeśli jakiś mężczyzna decyduje się odtąd przychodzić do pracy jako kobieta, czym innym jest, gdy powie: „Pogodziłem się z faktem, iż w środku zawsze czułem się kobietą”, niż to, gdy oświadczy: „Przerzucam się z samego masturbowania się w kobiecych ubraniach na noszenie ich przez cały czas”.
W książce „Galileo’s Middle Finger” Dreger oferuje inną interpretację: skoro autogynofilia polega na fantazjowaniu o byciu kobietą naprawdę, jakiekolwiek odniesienie do tej fikcji może być odbierane jako obelga.
Istnieje zasadnicza różnica pomiędzy autogynofilią i większością innych orientacji seksualnych: większość z nich nie zostaje erotycznie zaburzona przez sam fakt nazwania”, pisze. „Gdy nazwie się przeciętnego geja homoseksualistą, nie oznacza to przekreślenia jego nadziei i pragnień. Przeciwnie jest z autogynofilią, którą być może najlepiej jest rozumieć jako miłość, której imienia nie wolno wypowiadać.
To wyjaśnia, dlaczego największa furia kierowana jest w większości przypadków na kobiety, choć to mężczyźni popełniają niemal wszystkie akty przemocy wymierzone w osoby trans. Obserwacje Blancharda na temat ekstremistycznego aktywizmu trans w ostatnich latach przywiodły go do wniosku, iż większość z liderów tego ruchu to autogynofile. Ich złość wynika z „zazdrości o kobiety oraz resentymentu, że nie są przez nie sami akceptowani jako kobiety”. „Kierują swoją wściekłość na kobiety, ponieważ to kobiety są źródłem frustracji dla ich pragnień. Mężczyźni w przeważającej mierze się nie liczą”.
Rozważmy ulubioną obelgę pełnego złości młodego skrzydła aktywizmu trans: TERF, co jest skrótem od trans exclusionary radical feminist (wykluczająca trans radykalna feministka). Pierwsza część nie odnosi się do wykluczania z przestrzeni publicznej, dostępu do pracy, miejsca zamieszkania czy dostępu do innych dóbr; oznacza po prostu zaprzeczenie, iż samo identyfikowanie się jako kobieta kogokolwiek nią czyni. „Radykalny feminizm” to feminizm rozumiany jako ruch wyzwalający kobiety od patriarchatu – mężczyzna nie może być wobec tego radykalnym feministą, jedynie sojusznikiem. Wyłącznie kobiety mogą być w efekcie TERF-ami. Nie istnieje żadna podobna obelga skierowana w mężczyzn, którzy zaprzeczają idei zmiany płci poprzez autodeklarację.
Lawrence dodaje jeszcze jeden element do układanki transaktywistycznego szału. Twierdzi, iż do wewnątrz skierowana natura autogynofilii, jak i frustracja towarzysząca oczekiwaniu, że to inni mają obowiązek walidować płciowe tożsamości oznacza, iż stan ten towarzyszy zaburzeniom narcystycznym częściej, niż wskazywałby zwykły przypadek. A narcyzi często reagują nieproporcjonalną wściekłością na drobne nawet uchybienia. Nietrudno znaleźć dowody na „narcystyczne cechy osobowości, włącznie z poczuciem utytułowania, wielkościowością, brakiem empatii” w atakach na Baileya, stwierdza w opublikowanym w 2008 roku artykule „Wstyd i narcystyczna wściekłość autogynofilnych transseksualistów” („Shame and Narcissistic Rage in Autogynephilic Transsexuals”).
Dwa procesy są kluczowe dla uzyskania oraz utrzymania zdrowego poczucia „ja”, pisze Lawrence: odzwierciedlenie (bycie empatycznie odbieranym przez innych) oraz idealizacja (poczucie wspólnoty z podziwianym innym). Autoginefilia może prowadzić do zaburzeń w obu. Potrzeba cross-dressingu jest postrzegana jako wstydliwa, co oznacza jej ukrywanie przez młodego autogynofila, który nie ma nikogo, kto mógłby z nim empatyzować oraz zaakceptować w nim „wewnętrzną kobietę”. Z kim z kolei miałby się identyfikować, skoro starsi autogynofile zaprzeczają własnym motywacjom?
Lawrence nagli klinicystów i badaczy, by starali się o empatię. „Praktycznie wszyscy transseksualiści byli zawstydzani i wyszydzani z powodu swojej genderowej odmienności przed tranzycją oraz… prawdopodobnie napotkają subtelne lub jaskrawe oznaki braku szacunku, napastowania, dyskryminacji bądź przemocy po tranzycji”, pisze. Doradza staranny dobór słów i języka w mówieniu o tym zjawisku: być może pomocnym będzie, gdy rozpoczniemy opisywać autogynofilnych transseksualistów jako osoby, które pragną “stać się tym, co kochają”, w ramach alternatywy dla bardziej stygmatyzującego języka.
Gdzieś po drodze pomiędzy badaniami nad zniewieściałymi chłopcami oraz dysforycznymi mężczyznami stało się jasne, iż mężczyzna może identyfikować się jako kobieta z więcej, niż jednego powodu, oraz że dysforia płciowa oraz identyfikacja z płcią przeciwną są powiązane z seksualnością na dwa zupełnie odmienne sposoby, Jednak nastanie lewicowych polityk tożsamości i towarzysząca im determinacja, by pogrzebać koncept autogynofilii oznacza, iż przy jednoczesnej zwiększonej widoczności osób trans, złożony oraz zniuansowany obraz transpłciowości został uproszczony, a nawet zamazany.
H. JOYCE, TRANS: WHEN IDEOLOGY MEETS REALITY, ONEWORLD PUBLICATIONS, SIMON & SCHUSTER, 2021, Z ROZDZIAŁU: “SISSY BOYS AND THE WOMAN INSIDE”.
Grafika: Źródło